4 sierpnia 2006, 22:00
„Pewnie często jest podobnie: gwałtowne hamowanie, mokra nawierzchnia, pisk opon, samochód przestaje być posłuszny kierowcy, huk zgniatanej blachy i cisza.
Tak w pierwszy długi majowy weekend zginęła Dina Radziwiłł. Wypadek miał miejsce koło Miechowa. Jechałem w tym samym czasie w odwrotnym kierunku, do Warszawy; nic o tym nie wiedząc musiałem wtedy minąć miejsce wypadku.
Poznaliśmy się w Paryżu, kiedy kierowałem Instytutem Polskim. Studenckie małżeństwo – Dina i Michał Radziwiłłowie – przyjechali do stolicy Francji by zdobyć francuskie dyplomy. Paryż otwierał swoje szkoły dla młodzieży z naszej części Europy. Szybko zaprzyjaźniliśmy się. Dina zarażała radością życia, pogodą ducha, dynamizmem, urokiem i wdziękiem. Spotkania z nią były jak powiew świeżego powietrza. Miała w sobie wewnętrzną siłę. Emanowała z niej dobra aura. Zajmowała się wieloma pożytecznymi rzeczami. Z całą swoją energią włączyła się też w organizowanie karnawałowego balu, który zgromadził paryskich fanów Polski. W pięknych wnętrzach Instytutu Polskiego położonego w tzw. „złotym trójkącie”, czyli w najdroższej części stolicy Francji połączyliśmy tradycję i nowoczesność. Naturalnie nie chodziło o „potańcówkę” lecz o bal promujący polską kulturę. Dlatego uczestnicy dostali zadanie wcielenia się w postaci z literatury polskiej lub francuskiej…”
Źródło: Gazeta Wyborcza, 5 sierpnia 2006