27 lutego 2012, 14:30
Strefa euro będzie w recesji w roku 2012. Pisze o tym wiele gazet europejskich, także „Le Figaro”. Dziennik przywołuje prognozy Komisji Europejskiej, według których, średnia dla strefy euro wyniesie minus 0,3 PKB, a to dzięki temu, że Niemcy zachowają wzrost rzędu plus 0,6 PKB. (Bruxelles anonce la récession en zone euro, 24.02.2012).
Tymczasem Włochy obchodzą sto dni rządów Mario Montiego i wydaje się, że to jest – szczególnie na tle powyższych wiadomości – jakiś motyw nadziei. … Nie dlatego – rzecz jasna – iżby we Włoszech już kończyła się recesja, bo do tego jeszcze daleko. Ale z tej racji, że widać już pierwsze dobre efekty jego działań. Monti kazał zaciskać Włochom pasa, niczym u nas kiedyś Balcerowicz, zlikwidował cały szereg mechanizmów gospodarczych prowadzących do nieefektywności, pokazał, że można odwrócić fatalne trendy. I to się podoba: za granicą, a także we Włoszech, chociaż niekoniecznie wśród klasy politycznej (większość parlamentarna popierająca rząd Montiego zaczyna się kurczyć).
W każdym jednak razie zwykli Włosi widzą w nim kogoś, kto zmienia reguły gry. Piszą o tym „Les Echos”: „Po trzech miesiącach sprawowania władzy >>Proffesore<< z Bocconi [uniwersytet w Mediolanie, którego Monti był wykładowcą i rektorem] może pochwalić się wyraźnym zmniejszeniem różnicy między stopą oprocentowania obligacji włoskich i niemieckich, a ten wskaźnik zaufania rynków stał się chlebem powszednim wieczornego dziennika telewizyjnego, wcześniej to on spowodował upadek Belusconiego, 12 listopada. (…) W oczach swoich współobywateli Mario Monti ma przede wszystkim ogromną zasługę przywrócenia swojemu krajowi rangi na arenie międzynarodowej. Obrazek pokazujący szefa rządu włoskiego ucinającego sobie pogawędkę z Nicolasem Sarkozym i Angelą Merkel przed rozpoczęciem obrad Rady Europejskiej na początku lutego, puszczany był w kółko w stacjach telewizyjnych. Nie ma już więcej mowy o podporządkowywaniu się dyktatowi duetu francusko-niemieckiego. Odtąd Rzym pertraktuje jak równy z równym z Paryżem i Berlinem; Rzym wpływa na zarządzanie strefą euro; Rzym równoważy wpływy na Starym Kontynencie. (…) We Włoszech ten człowiek wydaje się nie obawiać nikogo. Ani związków zawodowych, którym właśnie narzuca nieznaną przedtem liberalizację przepisów o zwolnieniach z pracy, a wcześniej narzucił im reformę emerytur. Ani wielkich rekinów finansów, którym narzucił zakaz kumulowania funkcji. Ani lobbies taksówkarzy, aptekarzy i adwokatów, zawodów podlegających właśnie wymuszonej liberalizacji. Ani armii, której kadry zostaną zredukowane o 20 procent. Ani ministrów odtąd zobligowanych do publikowania oświadczeń majątkowych. Ani Kościoła katolickiego, który odtąd będzie zmuszony płacić, tak jak wszyscy, podatek od nieruchomości. (…)” (Mario Monti ou les cent jours qui ont changé l’Italie, 24.04.2012).”
Ta wyliczanka jest dłuższa. Według dziennika, Mario Monti musi się obawiać tylko dwóch rzeczy: tego, że sytuacja gospodarcza nie poprawi się szybko oraz tego, że klasa polityczna niedługo wymówi mu zaufanie.
Czyżby wracały stare demony włoskiego systemu politycznego?