Bogusław Sonik Poseł na Sejm RP

Bogusław Sonik
Poseł na Sejm RP

28 września 2011, 22:00

1317298996

Pełny komentarz Bogusława Sonika do tekstu Pani Janiny Paradowskiej „Prawdy nasze i nie nasze”, zamieszczonego na łamach Polityki nr 35, z dnia 24 sierpnia.

Bogusław Sonik

W tekście zatytułowanym „Prawdy nasze i nie nasze” Janina Paradowska pochopnie ogłosiła, że znana jest prawda o śmierci Pyjasa.

Redaktor Paradowska powołuje się na nową opinię biegłych, według której „przyczyną śmierci studenta był upadek z wysokości co najmniej 7 m.” poczym zastanawia się co w takim razie robić: „Kultywować mit, dążyć do prawdy, kręcić inne filmy, niż kręcono dotychczas, rehabilitować potępianych…?”   

Na te pytania odpowiem ale wpierw muszę sprostować nieścisłości. Bowiem z wnioskami, jakie z  nowej ekspertyzy wysnuwa dziennikarka nie zgadzam się radykalnie.  I nie chodzi mi o obronę mitu.  Wolałbym żeby wygodne słowo „mit”  nie unieważniało myślenia. Właśnie dlatego od 3 dekad, jak niemal całe moje środowisko, mozolnie zabiegam o prawdę.

UPORZĄDKUJMY FAKTY  

Nikt z nas nie był inwigilowany z podobną precyzją. Staszek Pyjas śledzony był z bliska: godzina po godzinie. Jednak brak takich zapisków SB z inwigilacji w dniu śmierci.

Jego ciało znaleziono w bramie przy ulicy Szewskiej  w Krakowie 7 maja rano.  Już trzy dni później prasa informowała, że „śmierć nastąpiła w wyniku upadku ze schodów”.  Pospieszna konkluzja nie pochodziła od dziennikarzy lecz od milicji. Tymczasem w dniu 21 maja  na zlecenie prokuratury przeprowadzono wizję lokalną z udziałem ekspertów. Cytuję dokumenty: „ biegli udali się do realności przy ul. Szewskiej 7 celem zapoznania się z miejscem zwłok i terenem całej klatki schodowej”. Biegli orzekli, że „wykluczyć trzeba aby upadek denata nastąpił z któregokolwiek piętra (przez poręcz klatki schodowej) na posadzkę kamienną…”  

Zatem 2 tygodnie po śmierci Pyjasa  biegli powołani przez kontrolowaną przez SB krakowską Prokuraturę Wojewódzką wykluczyli  upadek z piętra jako przyczynę śmierci. Ekspertyza ta była zbieżna ze zdaniem zwykłych ludzi, którzy widząc ślady krwi na posadzce twierdzili, że w to miejsce z tych schodów Pyjas upaść nie mógł.

Od samego początku sprawa tej śmierci budziła wątpliwości. Nie wyrokowaliśmy morderstwa ani morderstwa z premedytacją. Ale stawialiśmy pytania, ponieważ pod koniec kwietnia koledzy dostali anonimy wzywające do rozprawienia się z Pyjasem ze zdaniami „tępić takich skurwysynów wszelkimi sposobami to naczelne zadanie chwili obecnej.”  To były straszne anonimy a sformułowania w nich zawarte miały wszystkie cechy gróźb karalnych. Ponieważ studiowałem prawo, a mój wuj Edward Kaleta był adwokatem i byłym więźniem PRL, postanowiliśmy przygotować doniesienie o przestępstwie.  Skarga ta została złożona w prokuraturze 5 maja: na dzień przed śmiercią Pyjasa. A po śmierci, milicja, szukała autora anonimów badając charakter pisma 40 tysięcy krakowskich studentów. Było to jedno z wielu działań pozornych, ponieważ anonimy pisali esbecy.  Od niedawna znamy nawet ich nazwiska; mówili zresztą o tym sami – pod nazwiskami –  w filmie „Trzech kumpli”.

Prokuratura Wojewódzka była ściśle kontrolowana przez SB, o czym wiemy z dokumentów.  Ciało Pyjasa znaleziono około godziny 7 rano, a już o godz. 14,15 dyrektor Biura Śledczego MSW Tadeusz Kwiatkowski przekazał szefowi krakowskiej SB Stefanowi Gołębiowskiemu pisemne wytyczne, by czynności procesowe wykonywane były przy „zapewnieniu sobie faktycznej odpowiedzialności za sprawę przez SB.” PRLowskie śledztwo było, jakie było.  Ale jednak całkiem od rzeczywistości abstrahować nie mogło. W dniu 15 września 1977 prokurator wojewódzki Henryk Sołga wydał postanowienie o umorzeniu śledztwa.  Cytuję ten dokument: Starano się odpowiedzieć na pytanie, czy śmierć nie nastąpiła w wyniku zepchnięcia ze schodów i upadku z pewnej wysokości. Zebrane materiały nie pozwoliły na uznanie takiej wersji za prawdziwą.Przeciwko niej przemawiają  (…) brak uszkodzeń w układzie kostnym poza opisanymi już złamaniami w obrębie twarzoczaszki, brak wylewów krwawych w rejonie kanału kręgowego na odcinku szyjnym i brak obszerniejszych podbięgnięć krwawych w miejscach grzbietu i kończyn. Brak jest więc objawów występujących przy uderzeniu ciała ze znaczną siłą o twardą powierzchnię.Tego rodzaju ustalenia dały pełną podstawę do wykluczenia przez biegłych Zakładu Medycyny Sądowej A. M.  w Krakowie upadku Stanisława Pyjasa z któregokolwiek piętra kamienicy przy ul. Szewskiej na kamienną posadzkę.”

A zatem raz jeszcze – tym razem w opinii prokuratora uzasadnionej opinią ekspertów – Pyjas ze schodów nie spadł. Jednym z argumentów był fakt, że „kości kończyn i tułowia nie wykazywały zmian urazowych, podobnie jak żebra i kręgosłup, w którego kanale szyjnym nie stwierdzono wylewów krwawych.”

Jeżeli teraz, w roku 2011 – zatem 34 lata po śmierci Pyjasa –  biegli uznają, że Staszek upadł z wysokości, to mają ku temu przesłanki. Ponieważ tkanki miękkie musiały ulec rozkładowi, pozostają kości. Złamane? Pęknięte nogi? Pęknięty kręgosłup? Dlaczego jednak tych obrażeń nie stwierdzono podczas sekcji zwłok po śmierci Pyjasa?  Było to dawno, w  roku 1977 ale przecież nie w epoce kamienia łupanego: stwierdzenie złamania kości było 34 lata temu w zasięgu wiedzy każdego lekarza specjalisty.  W komisji brało udział troje doświadczonych patomorfologów. Ekspertyzę podpisały 3 osoby, wśród nich kierujący podówczas Zakładem Medycyny Sądowej prof. Zdzisław Marek.

Profesor Marek był absolutnie pewien swego. Wątpliwości mieliśmy my. Właśnie dlatego pełnomocnik rodziny mecenas Rozmarynowicz aż trzykrotnie zwracał się do kierownika Zakładu Medycyny Sadowej z wnioskiem o uściślenia medyczne i trzykrotnie został odesłany z kwitkiem. W dniu 20 maja 1977 – odmowa ustosunkowania się, w dniu 23 maja – ponowna odmowa. 18 czerwca prof. Marek odmówił po raz trzeci. Dlatego w Zażaleniu do Prokuratury Generalnej z roku 1977 znalazło się zdanie: „ Stanowisko Kierownika Zakładu Medycyny Sądowej AM w Krakowie formalnie jest nie do przyjęcia, natomiast merytorycznie powoduje, iż nie wyjaśniono poszczególnych istotnych okoliczności w sprawie.”

Zresztą prof. Marek (ówczesny Kierownik Zakładu Medycyny Sądowej) w swojej wydanej dwa lata temu książce zdecydowanie podtrzymuje tezę, że upadku ze schodów nie było.

 NIEWIADOME

Co zatem wydarzyło się w nocy z 6 na 7 maja? Nie wiemy. Bo wbrew temu, co napisała red. Paradowska, ekspertyza po ekshumacji nie zamyka sprawy. Przeciwnie: mnoży wątpliwości. Wobec ewidentnej sprzeczności ekspertyz – czyli wizji lokalnej i opinii prokuratury z maja 1977 oraz obecnej ekspertyzy po ekshumacji – mam prawo pytać czy Pyjas upadł z wysoka w innym miejscu i został przetransportowany na Szewską?  A może został „z wysokości co najmniej 7 metrów” zrzucony? 

Jeśli wbrew ekspertyzie sygnowanej przez prof. Marka znaleziono połamane kości, to dlaczego nie znaleziono tych urazów w 1977 roku?  Bo trudno uwierzyć w totalną ignorancję i tak karygodne lekceważenie sprawy przez sądowych medyków z lat 70. A może wtedy eksperci świadomie pominęli milczeniem niektóre fakty? Dlaczego jednak miałoby im – i prof. Markowi –  zależeć na wykluczeniu wersji upadku ze schodów? A może ekspertyza była rzetelna, a urazy powstały po sekcji zwłok?  Ale w jakim jednak celu i przez kogo miałyby zostać dokonane bez pozostawienia śladów?

Niestety obecna ekspertyza nie wyjaśnia tajemnicy śmierci Pyjasa. Pewne jest tylko jedno, że Służba Bezpieczeństwa mataczyła i kłamała w tej sprawie. 31 lipca 1977 w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach utonął w Zalewie Solińskim Stanisław Pietraszko, kolega Pyjasa, który jako ostatni widział go wieczorem 6 maja w towarzystwie nieznajomego mężczyzny. Na podstawie zeznań Pietraszki prokuratura sporządziła portret pamięciowy tego człowieka.
Dwa miesiące później w równie tajemniczych okolicznościach zginął bokser Marian Węclewicz, który w rozmowie z emerytowanym oficerem SB ujawnił, iż za 100 dolarów pobił Pyjasa. Węclewicz zginął 10 października 1977 – spadając ze schodów . Postępowanie w sprawie tej śmierci zostało niemal natychmiast umorzone .

CO TERAZ ROBIĆ?

Red. Paradowska pyta „co teraz robić? Kultywować mit, dążyć do prawdy, kręcić inne filmy, niż kręcono dotychczas, rehabilitować potępianych…?”  Odpowiadam we własnym imieniu:  będę robić to, co do tej pory. Myśleć i rzetelnie analizować dostępne dane. Nie zamierzam wyręczać ekspertów i instytucji, ale będę im patrzył na ręce. W jednym bowiem zgadzam się z Paradowską: przewlekłość, gra na zwłokę, wieloletnie niepodejmowanie sprawy są przyczyną nawarstwiających się nieporozumień. Po raz pierwszy w wolnej Polsce w roku 1991skierowaliśmy do prezydenta Wałęsy list z prośbą o rzetelne śledztwo. Podpisu pod tą prośbą odmówił Leszek Maleszka tłumacząc, że ponieważ żyjemy w państwie prawa należy spokojnie czekać.

I instytucje niepodległej Polski nie spieszyły się. W międzyczasie znikła klatka schodowa, gdzie znaleziono Pyjasa, a kamienicę przebudowano. Wielu ludzi zmarło, a pamięć żyjących pogubiła i wymieszała fakty. Na szczęście są archiwa, dokumenty, filmy, zarejestrowane wypowiedzi i świadectwa.

Artykuł Bogusława Sonika „Sprawa Pyjasa: schody do prawdy” ukazał się na łamach Polityki 14 września 2011 (http://archiwum.polityka.pl/art/sprawa-pyjasa-schody-do-prawdy,432680.html)