Bogusław Sonik Poseł na Sejm RP

Bogusław Sonik
Poseł na Sejm RP

JAKA EUROPA

Potęga albo śmierć?

„Czas ucieka, za trzy lata będziemy świadkami schyłku technologicznego Europy, a za lat dziesięć demograficznego… O przyszłości Europy zadecydują nadchodzące miesiące. Mamy przed sobą jasny wybór: mocarstwo albo śmierć! „. Czyżby znowu Jan Rokita grzmiał z trybuny sejmowej? Nie, to teza książki „Potęga albo śmierć” znanego francuskiego politologa Christiana Saint-Étienne’a, profesora kilku uniwersytetów i prezesa Instytutu France Stratégie.

Książkę opatrzył wstępem były minister spraw zagranicznych Francji Hubert Vedrine. Ukazała się w październiku, a więc niemal równolegle z polską dyskusją nad Niceą. Nad Sekwaną bowiem toczy się ostra debata na temat kształtu wspólnej Europy. Zdaniem Saint-Étienne’a jednym z mankamentów traktatu konstytucyjnego przygotowanego przez Valery’ego Giscarda d’Estaing jest brak precyzyjnego określenia granic UE. Kandydatura Turcji została przyjęta na skutek nacisków amerykańskich. Maroko i Izrael czekają na otwarcie negocjacji z Ankarą, aby oficjalnie zgłosić swe kandydatury. Następne w kolejce są kraje bałkańskie i państwa Europy Wschodniej. Czy niebawem czeka nas Unia 50 państw: od Kurdystanu po Szkocję i od Szwecji po kraje Afryki Północnej? Jak wyglądać będzie taki organizm, skoro – jak pisze Saint-Étienne – już Unia Europejska złożona z 28 państw (25 plus Bułgaria, Rumunia i Turcja) będzie organizmem niejednolitym rasowo, kulturowo i religijnie, ze spadającą liczbą ludności i gospodarką o coraz mniejszym znaczeniu?

Podczas gdy Europa prezentuje stanowisko „postnarodowe” i „postmocarstwowe”, na światowej szachownicy trwa przegrupowanie głównych figur. Za kilka lat umocni się pozycja dwóch supermocarstw prowadzących politykę dominacji strategicznej – USA i Chin, oraz trzech mocarstw o wielkim potencjale rozwoju – Rosji, Indii i Japonii. Nikt z tej piątki nie chce ewolucji w stronę państwa światowego, bo „idea ta wydaje się niewykonalna, a zarazem niebezpieczna”.

Dawniej państwa o ambicjach mocarstwowych chciały zdobyć bezpośredni wpływ na możliwie największe terytoria. W dobie globalizacji i nowych technik komunikacji od kontroli administracyjnej lub militarnej rozległych przestrzeni istotniejsza stała się sieć uzależnień ekonomicznych, czyli kontrola pośrednia. To jedyna forma mocarstwowości dostosowana do kapitalizmu globalnego. Dlatego zdaniem Saint-Étienne’a „ludy Europy muszą szybko wybrać między Europą – wspólnotą potęgi i Europą – wspólnotą cierpienia. Europa będąca tylko przestrzenią formalnych swobód stanie się pustą skorupą, której prawa mogą zostać wykorzystane jako instrument podboju jej rynków i zasobów ludzkich przez kapitalizm amerykański i japoński, a z czasem również chiński i koreański”.

„Tylko narody – twierdzi Saint-Étienne – posiadające ofensywną strategię (w polityce, ekonomii, kulturze i wojskowości) potrafią skutecznie bronić swych interesów w świecie, gdzie trwa bezlitosna konkurencja ekonomiczna i polityczna; prawdopodobnie najostrzejsza od czasów rewolucji przemysłowej. ” Jak pisze dalej, „konkurencja jest systemem narzuconym państwom słabym, podczas gdy praktyka strategii zarezerwowana jest dla mocarstw”. O pozycji gospodarek narodowych nie decyduje bowiem niewidzialna ręka rynku, lecz trzy czynniki: struktury władzy, strategie oraz struktury organizacyjne. Strategie i struktury władzy wyznaczają kierunek ewolucji nowoczesnego kapitalizmu, struktury organizacyjne zaś decydują o skuteczności procesu produkcji.

Tezę, że konkurencja (w domyśle ekonomiczna) ma zastąpić konfrontację militarną, Saint-Étienne znajduje w przedstawionej przez prezydenta George’a W. Busha „Strategii bezpieczeństwa wewnętrznego”. „Podczas gdy dla europejskich elit naród jawi się dziś jako kłopotliwa scheda, kategoria należąca do przeszłości, rząd USA uznaje, że naród pozostaje podstawowym aktorem dziejów, kształtującym dzień dzisiejszy i przyszłość”.

Przykładem strategicznych działań jest wspieranie nauki będącej dźwignią rozwoju ekonomicznego. Na badania naukowe rząd USA przeznaczył w roku 2003 – tylko z budżetu federalnego – 117 mld dolarów, a w roku 2004 – 123 mld, czyli więcej niż UE i Japonia razem wzięte. W latach 90. pracę w Stanach Zjednoczonych podjęło milion absolwentów uczelni pozaamerykańskich. Spośród młodych naukowców z UE, którzy mają amerykański doktorat, aż 70 proc. opuszcza Europę, by pracować w Stanach, gdzie są lepiej opłacani i mają większe perspektywy rozwoju. Skala zjawiska pozwala mówić o „drenażu” mózgów. „Jeśli potencjał ekonomiczny UE – twierdzi Saint-Étienne – będzie słabł w takim samym tempie, jak w ciągu ostatnich lat, to w 2015 roku Unia 25 państw stanie się muzeum staroci politycznych, gospodarczych i kulturalnych. Amerykanie i Chińczycy uczynią z Europy park zabaw i wypoczynku dla rycerzy globalizacji z Azji i Ameryki”.

Słabość Unii Europejskiej nie wynika z braku kapitału czy wykwalifikowanych kadr. Problemem są kwestie fundamentalne. „Zadekretowaliśmy epokę postmocarstwową, ponieważ nie ma w nas woli prowadzenia polityki mocarstwowej”. Europejskiej „piętnastce” nie udało się wypracować mechanizmów umożliwiających prowadzenie polityki „mocarstwa pozytywnego”. Gospodarki tych państw, chociaż powiązane ze sobą wspólnym rynkiem i po części wspólną walutą, nie funkcjonują jak jedna gospodarka, lecz jak suma gospodarek konkurujących ze sobą. Komisja Europejska wielokrotnie dała dowody, że jest przywiązana do idei konkurencji w łonie UE, podczas gdy w sytuacji ekonomii globalnej konkurencją jest świat, a raczej reszta świata. Zbudować prawdziwą potęgę może tylko wspólne, federalne państwo.

Tymczasem najaktywniejszymi zwolennikami Europy federalnej są przeciwnicy samej idei mocarstwowości. Saint-Étienne daje przykład Niemców, których nazywa „alternatywnymi”. Wedle tej ideologii siła i potęga są nie tylko niemoralne, ale i nieskuteczne; światem postmocarstwowym i posthistorycznym rządzić powinno prawo międzynarodowe: „narody zastępowane będą przez regiony (małe ojczyzny) powstałe na bazie wspólnoty etnicznej lub (i) kulturowej. Wtedy osiągnięty zostanie ideał zatomizowanej kantowskiej nirwany, gdzie jednostki, przedsiębiorstwa i regiony współpracować będą wedle zasad światowego prawa”.

Ta „alternatywna” wizja – pisze Saint-Étienne – cieszy się poparciem nie tylko w Niemczech, ale i wśród sporej części europejskich intelektualistów, antyglobalistów, lewaków, grup ekologicznych i w środowiskach libertyńskiej prawicy. Po części ta wizja pokrywa się z modelem postmodernistycznym, lansowanym dziś przez środowiska, które wcześniej broniły modelu marksistowskiego. Ideałem jest funkcjonujące bez państwa społeczeństwo obywatelskie, chroniące naturę przed przedsiębiorczością ludzi i walczące z „liberalną” globalizacją. „Model postmodernistyczny (…) głosi absolutną nadrzędność praw indywidualnych i wbrew logice – bo przecież chce państwo zniszczyć – żąda równocześnie państwa opiekuńczego dla wszystkich, i to bezwarunkowo”.

W konsekwencji – podkreśla Saint-Étienne – Unia Europejska roku 2003 to „magma niepróbująca nawet wyobrazić sobie, że mogłaby przekształcić się w mocarstwo, tygrys przypominający wykastrowanego kota, organizm w teorii zbudowany na prawie, a równocześnie przymykający oczy na rosyjskie działania wojskowe prowadzone z pogwałceniem praw człowieka. Już minął czas, gdy można było korygować kierunek reakcjami na poszczególne wydarzenia. Teraz trzeba wszystko zacząć od zera”.

A jak wygląda radykalne lekarstwo Saint-Étienne’a na słabość Europy? Przede wszystkim należy stworzyć terytorium zwarte politycznie (może to być państwo narodowe lub federacja czy konfederacja państw narodowych). Warunkiem jego istnienia jest jednak „spuścizna wspólnej pamięci”, „pragnienie wspólnego losu teraz” oraz „wola budowania potęgi pozytywnej i trwałej pozostającej w służbie wspólnego dobra”. Mówiąc precyzyjniej, należy stworzyć państwo republikańskie, laickie, oparte na tradycji oświecenia, gwarantujące swobody indywidualne i zbiorowe, wspierające, ale równocześnie kontrolujące gospodarkę rynkową. Wspólny fundament polityczny i filozoficzny jednak nie wystarczy. By tworzyć mocarstwo, trzeba posiadać instrumenty pozwalające na realizację celów. Są to przede wszystkim instrumenty ekonomiczne.

Ponieważ Unia Europejska istnieje jako wspólny rynek bez wspólnej strategii i bez zakreślonego terytorium, Saint-Étienne proponuje nazywać ją „Europą otwartą”. W tej chwili jest to 25 państw, wkrótce, wraz z Turcją, 28, a z czasem UE poszerzono by również o Bałkany, państwa basenu Morza Śródziemnego i Europy Wschodniej. Warunkiem przystąpienia byłoby przyjęcie unijnego traktatu. Tylko taki, otwarty model UE (w przyszłości Unii Europejsko-Śródziemnomorskiej),usprawiedliwia przystąpienie Turcji i zarazem oferuje temu państwu rolę zgodną z jego ambicjami. W ramach „Europy otwartej”, zgodnie z dotychczasową filozofią Unii, działać mogą fundusze strukturalne, fundusze dostosowawcze czy wspólna polityka rolna. Jednakże w łonie „Europy otwartej” powstać musi terytorium, które Saint-Étienne nazywa „l’Europe unie” – określenie to można tłumaczyć jako „Europa zjednoczona”, jednak formułą bardziej precyzyjną wydaje się „jednolita Europa”.

„Jednolitą Europę” stanowić by miało zaledwie kilka (docelowo od 8 do 12) państw, które przyjęłyby strategię zakładającą wspólną budowę potęgi, czyli zapewnienie w świecie globalnej konkurencji najlepszych warunków rozwoju i ekspansji własnym przedsiębiorstwom oraz ideałom i wartościom. Rząd musi wspierać inwestycje strategiczne, rozwój wybranych przedsiębiorstw oraz badań naukowych w dziedzinie militarnej i cywilnej. „Jednolita Europa” musi mieć znakomite uniwersytety, ambitne, dynamiczne regiony oraz innowacyjne przedsiębiorstwa. „W razie nierozwiązywalnego konfliktu między polityką strategiczną Čjednolitej EuropyÇ a ograniczeniami, jakie niesie narzucona przez ČEuropę otwartąÇ zasada konkurencji, Čjednolita EuropaÇ (…) winna oddalić się od ČEuropy otwartejÇ. W przeciwnym razie Europa otwarta stanie się platformą zniszczenia Europy politycznej” – napisał Saint-Étienne na długo przed szczytem w Brukseli, w którego powodzenie zresztą święcie wierzył.

Państwa „jednolitej Europy” winny przyjąć konstytucję federalną w referendum, które należy przeprowadzić na wiosnę 2005 roku. Najlepiej zacząć od Republiki Reńskiej – powiada Saint-Étienne – czyli konfederacji francusko-niemieckiej. „Francja i Niemcy posiadają wspólne dziedzictwo filozofii politycznej oświecenia, co pozwala na stworzenie republiki demokratycznej i laickiej, której podstawą funkcjonowania będzie rozum i sprawiedliwość. Potęga Republiki Reńskiej służyć będzie światowemu państwu prawa, w którym ONZ odgrywałaby rolę dlań wyznaczoną”. Ponieważ gospodarki Beneluksu (Belgia, Holandia i Luksemburg) są zintegrowane z ekonomią Francji i Niemiec, a również dlatego, że te trzy kraje towarzyszyły od początku procesowi pojednania francusko-niemieckiego, Republika Reńska byłaby otwarta dla nich. Można zaproponować alians Szwajcarii, lecz inni kandydaci muszą poczekać.

By sprostać wyzwaniom XXI wieku, „jednolita Europa” (Republika Reńska?) musi najpóźniej z początkiem roku 2004 podjąć specjalne inicjatywy technologiczne (ITS) w czterech dziedzinach: nanotechnologii, biotechnologii, technikach komunikacji oraz technologiach kosmicznych i militarnych. Trzeba dofinansować badania naukowe i przedsiębiorstwa konkurencyjne na globalnym rynku, zarówno prywatne, jak i państwowe. W roku 2007 należy na ten cel przeznaczyć 1 proc. PKB. To cena koniecznej modernizacji.

Jedno jest pewne: adresatem tego żarliwego wezwania nie jest Polska. Nasze stanowisko podczas szczytu w Brukseli ani nie wpłynęło, ani wpłynąć nie mogło na Saint-Étienne’a, który formułował swe tezy na długo przed grudniem. O konfederacji francusko-niemieckiej mówi się od lat. Wiele przyczyn, dla których projekt ten pozostał do dziś na papierze, wyłuszcza sam Saint-Étienne. Nie wspomina jednak o – moim zdaniem – najważniejszej z nich. Aby sny o potędze mogły się ziścić, trzeba zmiany mentalności i przyzwyczajeń, trzeba społecznej zgody na przebudowę hierarchii wspólnych celów, trzeba poczucia misji. Innymi słowy – bardzo silnej społecznej motywacji i ogromnych indywidualnych wyrzeczeń podobnych skalą do tych, które ponieśli Polacy po roku 1989. Nic nie wskazuje na to, by Europejczycy byli do nich gotowi. Świadczą o tym najlepiej poważne kłopoty, jakie miały w minionym roku rządy Francji i Niemiec z wprowadzeniem koniecznych (choć wcale nie rewolucyjnych) reform. Sama koncepcja europejskiej potęgi wydaje się mało nośna. We Francji i w Niemczech jedyną ideą poruszającą dziś tłumy jest alterglobalizm (niesłusznie nazywany antyglobalizmem), stojący na antypodach propozycji Saint-Étienne’a.

Jeśli zatem „jednolita Europa” rzeczywiście się ukonstytuuje, jej fundamentem byłaby bardziej postawa „przeciw” (przeciw kontrybucji finansowej dla ubogich i niepokornych krewnych z UE) niż „za” (za gigantycznym wysiłkiem budowy mocarstwa). Kwitnąca Republika Reńska byłaby z pewnością dla Polski sąsiadem trudnym, ale katastrofą dla całej Europy byłby „twardy rdzeń”, zbiurokratyzowany i egoistycznie broniący swych interesów. Saint-Étienne przytacza alarmujące prognozy i podkreśla konieczność pośpiechu. Nie mam zamiaru kwestionować tych diagnoz, chcę jednak zauważyć, że jego analizy są spójne i przenikliwe, niektóre z recept zaś – utopijne i niebezpieczne. Nie wiem, ile lat zajmie starej Europie reformowanie bezwładnych i niewydolnych modeli społecznych, wiem natomiast, że nowej Europie potrzeba czasu oraz prawdziwego partnerstwa, by uwierzyła w sens i celowość europejskiej potęgi.

Wkrótce okaże się, czy hasło „Nicea albo śmierć” ten czas nam ofiarowało. A co do partnerstwa? Jesteśmy pełnoprawnymi uczestnikami dyskusji o kształcie Europy. Wnosimy do niej doświadczenie kraju ciężko naznaczonego przez historię. Dlatego naszych lęków i uprzedzeń nie należy lekceważyć. W przeszłości przychodziło nam płacić wielką cenę za ufność w potęgę i wiarygodność naszych sojuszników. Dziś uznaliśmy, że naszym przeznaczeniem jest współpraca z Europą Zachodnią, że chcemy razem budować przyszłość. Razem – to znaczy jako partner, a nie jako bezwolny i strofowany obserwator. W przeciwnym razie stalibyśmy się „przestrzenią formalnych swobód, pustą skorupą”, przed którym to niebezpieczeństwem tak przekonująco przestrzega Christian Saint-Étienne.

Źródło: „Rzeczpospolita” 17/01/2004