14 marca 2012, 14:30
Przedwczoraj (12 marca) ministrowie finansów strefy euro zgodzili się nieco popuścić cugli rygorów budżetowych w stosunku do Hiszpanii.
Powiedzmy najpierw o liczbach. W związku z kryzysem długu suwerennego i z rysującym się już wtedy (w jesieni 2010) na horyzoncie początkiem recesji, w ramach ogólnoeuropejskiej polityki ograniczania deficytów zgodzono się na linii Bruksela – Madryt, że hiszpański deficyt budżetowy na rok 2012 wyniesie 4,4 proc. Wymagało to – oczywiście – poważnych cięć wydatków publicznych w 2012 roku, bowiem w roku poprzednim deficyt miał wynosić (to szacunki z końca 2011 r.) 6,1 proc.
Jak wiemy, pod koniec grudnia w Hiszpanii zmienił się rząd. Prawicowy gabinet Mariano Rajoya wziął się do pracy, ale rychło doszedł do wniosku, że nie da rady aż tak bardzo zdusić deficytu. Od kilku tygodni krążyły pogłoski, że Hiszpania będzie domagała się rozluźnienia pętli, a w końcu to stanowisko rządu hiszpańskiego stało się oficjalne. Kilka dni temu pisał o tym dziennik „Les Echos”: „Nikt nie wyobrażał sobie miłego i dyskretnego Mariano Rajayo w roli buntownika. A jednak wystąpił on w tym charakterze w piątek [chodzi o piątek, 2 marca] na zakończenie posiedzenia Rady Europejskiej. Odwołując się do >>suwerennej decyzji<< szef rządu hiszpańskiego zadeklarował, że jego kraj zredukuje deficyt budżetowy w 2012 roku do 5,8, zamiast uzgodnionego wcześniej z Brukselą poziomu 4,4 proc. A stało się to zaledwie kilka godzin po podpisaniu nowego traktatu na temat dyscypliny budżetowej! Okoliczności czasu nie mogły być gorsze”.
Dziennik pisze o niewygodnej pozycji Madrytu naciskanego z zewnątrz, z Brukseli, na redukcję deficytu, oraz z wewnątrz, przez związki zawodowe i autonomiczne regiony, na jego podwyższenie. Rząd hiszpański głośno powołał się jednak na inne argumenty: cel 4,4 proc. został wyznaczony przez rząd premiera Zapatero w zupełnie innym otoczeniu makroekonomicznym, bowiem w owym czasie planowano wyższy wzrost gospodarczy i niższy deficyt, niż to się faktycznie okazało po kilku tygodniach nowego roku, gdy spłynęły wszystkie dane statystyczne. Hiszpanie powołali się też na zaskakująco pochlebną opinię agencji Fitch: „Realistyczny cel deficytu budżetowego nie oznaczałby osłabienia zaangażowania rządu hiszpańskiego na rzecz konsolidacji budżetowej” http://www.lesechos.fr/economie-politique/monde/dossier/0201699066506/0201930541085-l-espagne-defie-bruxelles-en-assouplissant-unilateralement-son-objectif-de-deficit-298203.php.
Upór Hiszpanów opłacał się im, bo oto ministrowie finansów euro-grupy ustąpili, godząc się na deficyt w wysokości 5,5. Pisze o tym „Le Monde” informując, że Hiszpania zgodziła się z kolei, żeby w roku następnym, czyli 2013, deficyt mieścił się w granicy 3 proc., czyli tyle, ile wymaga pakt stabilizacji i wzrostu. Czy to nowe założenie jest realistyczne? „Le Monde”: „Wielu ekonomistów oceniało, że (…) domaganie się od Hiszpanii zmniejszenia deficytu o połowę, do poziomu 4,4 proc., było nierealistyczne i groziło pogrążeniem kraju w głębokiej recesji jak w Grecji. Obecnie problem, wedle tych ekonomistów przedstawia się tak, że Madryt prawdopodobnie nie będzie potrafił dotrzymać obietnicy deficytu w wysokości 3 proc. w roku 2013” (http://www.lemonde.fr/economie/article/2012/03/13/l-eurogroupe-relache-la-pression-sur-madrid_1657122_3234.html).
Jak to wszystko rokuje?