9 października 2012, 14:15
We francuskim Zgromadzeniu Narodowym trwają prace nad paktem budżetowym. Pakt – przypomnijmy – podpisany przez 25 z 27 państw członkowskich UE (wyłamały się Wielka Brytania i Czechy) 2 marca br. ustanawia limit deficytu budżetów narodowych na poziomie 0,5 PKB i przewiduje automatyczne sankcje za jego przekroczenie. Pakt dotyczy obowiązkowo państw-członków strefy euro. Jego akceptacja przez pozostałe państwa (np.Polskę) oznacza ich zamiar przyczynienia się do uporządkowania gospodarki strefy euro w perspektywie przystąpienia tych krajów do strefy.
Największe kontrowersje pakt wywołał w czasie kampanii prezydenckiej we Francji, a rzutowały one na debatę wokół niego w całej Unii. I poniekąd rzutują do dzisiaj, kiedy zmieniła się większość rządząca we Francji.
Problem polega na tym, że François Hollande jako pretendent do Pałacu Elizejskiego uczynił z paktu – gwałtownie go krytykując – bat na swojego przeciwnika, Nicolasa Sarkozy’ego, dziś natomiast jako prezydent nawołuje do jego ratyfikacji. W kampanii Hollande zwalczał pakt powiadając, że narzuca on Francji, i Unii w ogóle, drastyczne oszczędności, które zduszą wzrost gospodarczy i będą rujnujące dla obywateli. Dlatego Hollande zapowiadał, że w przypadku zwycięstwa w wyborach doprowadzi do renegocjowania paktu tak, iżby był ona także narzędziem nakręcania koniunktury. Ale po zwycięstwie Hollande uzyskał w Brukseli zaledwie wspólną deklarację szefów państw i rządów, o przeznaczeniu kwoty 130 mld euro na prorozwojowe inwestycje, sam pakt pozostał – oczywiście – niezmieniony, bo też na tym etapie (szereg państw dokonało już wtedy jego ratyfikacji) jego renegocjowanie nie było możliwe.
Teraz Hollande usilnie zabiega o ratyfikowanie paktu przez Zgromadzenie Narodowe, gdzie większość ma lewica, która wyniosła go do władzy. A zatem cała trudność dla nowego prezydenta polega teraz na tym, żeby przedstawić ten sam pakt budżetowy jako zupełnie inny traktat niż ten podpisany przez Sarkozy’ego. Zaś w obliczu niechętnej paktowi postawy części większości parlamentarnej (przede wszystkim Zielonych), trzeba się będzie odwołać do głosów prawicy. A to jest kłopot i prestiżowy, i polityczny.
„Les Echos” zwracają uwagę, że ogromna większość prawicy parlamentarnej poprze pakt i cytuje byłego premiera Francois Fillona, który zapowiedział, że podpisze traktat „obydwoma rękami, ponieważ jest on niezbędny dla ratowania euro. Jest to słowo w słowo ten traktat, który wynegocjowaliśmy razem z Nicolasem Sarkozym”( http://www.lesechos.fr/economie-politique/politique/actu/0202299202384-traite-budgetaire-l-ump-pointe-les-renoncements-de-hollande-367907.php).
W tej sytuacji socjalistyczna większość dokonuje parlamentarnej ekwilibrystyki. W toku debaty premier Jean-Marc Ayrault przekonywał – wbrew oczywistości – że pakt nie ogranicza swobody Francji w decydowaniu o swoim budżecie. Tę ekwilibrystykę zauważa „Le Nouvel Observateur”, skądinąd pismo bliskie Partii Socjalistycznej: „Pakt budżetowy będzie przyjęty także głosami prawicy? No i co z tego? Nie szkodzi, to żaden dramat! W obecnym położeniu rząd ma wszystko do wygrania, jeśli weźmie odpowiedzialność za to przekroczenie linii podziałów politycznych w imię nadrzędnego, ponadpartyjnego interesu narodowego (…). To najbardziej klarowny sygnał, jaki może wysłać swojej krnąbrnej większości.” (http://leplus.nouvelobs.com/contribution/639204-traite-budgetaire-europeen-l-insupportable-majorite-decomplexee-face-a-ayrault.html).